Horse Horse
2018
BLOG

Tomasz Poręba, czyli Kluzik-Rostkowska w spodniach

Horse Horse Polityka Obserwuj notkę 39
 Zasada, jeszcze z czasów głębokiej komuny, głosi że kto ma media; ten ma władzę. A media mają dziś na wyłączność Platforma Obywatelska i Sojusz Lewicy Demokratycznej, które sprawnie podzieliły pomiędzy siebie kawałki medialnego tortu. Co to oznacza w przededniu wyborów? Wycinanie z anten inaczej myślących. Daremnie więc można czekać na zapraszanie do studia polityków Prawa i Sprawiedliwości. Znajduje się czasami (w proporcji do popularności dziwnie często) miejsce dla PJN, ale wiadomo, że PJN, czyli Platforma Jest Najważniejsza, jest opozycją na niby, w dodatku nic nie znaczącą. Tej rzeczywistej na antenie nie uświadczysz, więc z tej przyczyny troje członków Rady Programowej Polskiego Radia zaprotestowało dziś przeciwko przedwyborczej dominacji w radiu publicznym polityków od Tuska i Napieralskiego. Teresa Bochwic, Krzysztof Czabański i Stanisław Janecki podkreślają, odnosząc się do coniedzielnej audycji „W samo południe” w programie pierwszym PR, że nie spełnia ona „standardów ustawy o radiofonii i telewizji ani regulaminów i rozporządzeń wewnątrz radiowych. Od trzech tygodni prowadzący tę audycję red. Jan Ordyński zaprasza do studia wyłącznie osoby sympatyzujące i popierające publicznie rządzącą partię Platformę Obywatelską, pomijając głos opozycji nie-postkomunistycznej.”
 
I przytaczają fakty: „7 sierpnia br. do audycji zaproszeni zostali Daniel Passent z „Polityki”, Andrzej Jonas z „Warsaw Voice” i Cezary Michalski z „Krytyki Politycznej”. 14 sierpnia Ordyński zaprosił Waldemara Kuczyńskiego i Tomasza Jastruna. 21 sierpnia br. zaproszeni to Janusz Czapiński, Seweryn Blumsztajn i Wojciech Maziarski. Taki dobór rozmówców wyklucza z debaty publicznej opinie odmienne, nie mieszczące się w nurcie liberalno-lewicowym, czyli wyklucza głos bardzo poważnej części narodu. Sprawia też, że Polskie Radio, medium publiczne, utrzymywane za publiczne pieniądze z abonamentu,prowadzi de facto kampanię wyborczą na rzecz Platformy Obywatelskiej i Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
 
Autorzy żądają m.in. „bezzwłocznego przywrócenia na antenę wymaganej ustawowo równowagi i pluralizmu politycznego i kulturowego”, ale jest to wyłącznie głos wołającego na puszczy i myślenie życzeniowe. Przecież nikt z obecnego układu tym protestem się nie przejmie. No bo czym ma się przejąć?
 
W cywilizacji elektronicznej, to media stanowią pierwszą władzę, bez której nie wygrywa się wyborów. A media publiczne – o prywatnych już nie wspominam - są w wyłącznym władaniu Platformy Obywatelskiej i SLD. Dyktują więc scenariusz najbardziej odpowiadający utrzymaniu pookrągłostołowego status quo. Powyborczy sojusz tych dwóch partii jest coraz bardziej lansowany przez mainstream, i zważywszy na chętne przyjmowanie na listy PO kandydatów o proweniencji komunistycznej, jest pewnikiem prawie stuprocentowym. Wykolegowani zostali już peeselowcy, a PiS-owi pozostanie jedynie bycie karłowatą opozycją, bez wpływu na cokolwiek. A to oznaczać będzie uśmiercenie śledztwa smoleńskiego .
 
Takiego rozdania kart po 9 października dowodzi już jeden z ostatnich sondaży, według którego w nowym Sejmie znajdą się tylko trzy partie: Platforma i PiS i postkomuniści. Zauważmy nie ma już w tym rankingu ludowców Pawlaka. Przypadek? Skądże! Mimo, że PSL, potocznie zwany jest „arbuzem” (z wierzchu zielony, w środku czerwony) i uchodzi za najbardziej obrotową partię w Polsce, zdolną pójść z każdym, by uzyskać dla siebie ministerialne stołki, to – paradoksalnie – dla układu stanowi zagrożenie. Bo kto zagwarantuje, że po zwycięskim dla PiS głosowaniu, partia Pawlaka nie utworzy z Kaczyńskim większościowej koalicji parlamentarno-rządowej? Byłby to – nawiasem mówiąc – ewenement po 1989 r., gdyż po raz pierwszy ukonstytuowałaby się koalicja chadecko-ludowa.
 
To prognoza, która być może stanie się rzeczywistością, jeżeli PiS uzyska dostatecznie dobry wynik wyborczy.
 
Co oznacza „dostatecznie dobry wynik”? Według mnie jedyne rzeczywiste zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego będzie mieć miejsce tylko i wyłącznie po spełnieniu się scenariusza węgierskiego z ostatnich wyborów parlamentarnych, kiedy Fidesz uzyskał większość konstytucyjną. Każdy inny rezultat będzie porażką. Brak zdolności odrzucania wet Komorowskiego, nagonka w mediach mainstreamowych i zrzucanie przez nie i PO odpowiedzialności za stan kraju na nową ekipę oraz sondaże zrobią swoje. A gdzie PiS się obroni skoro nie ma mediów? Z informacji, jakie do mnie dotarły, niektórzy znaczący posłowie PiS mają w największym niepoważaniu Radio Maryja i Telewizję Trwam, zamiast je wspierać, a najlepiej stworzyć swoje własne. Mało tego według zamówionego sondażu przez PiS obecność polityków i kandydatów tej partii w toruńskich mediach będzie źle odbierana u ludzi, więc należy się spodziewać ograniczenia kontaktów. Skutki znamy z kampanii 2007 r. i prezydenckiej z 2010 r. , gdy podobny zabieg miał miejsce…
 
Oczywiście, nawet nikłe zwycięstwo byłoby pożądane, by pchnąć do przodu wyjaśnianie tragedii smoleńskiej, np. poprzez wystąpienie o powołanie stosownej komisji międzynarodowej.
 
Czy jednak jakiekolwiek zwycięstwo jest możliwe? Diabli mnie wzięli, gdy dowiedziałem się o powołaniu Tomasza Poręby na stanowisko szefa sztabu wyborczego. Kolejny człowiek znikąd o braku wyrazistości i doświadczenia medialnego (mimo, że jak można przeczytać skończył „specjalne studia dziennikarskie” – ciekawe na czym ta specjalność polega???). Siedzę trochę w polityce i wydawało mi się, że potrafię z pamięci wymienić wszystkich eurodeputowanych PiS. Tomasz Poręba jakoś nigdy w mojej pamięci nie zagościł. Może dlatego, że próżno szukać jego „dorobku”. Nawet „oszołomy” z prawicowej prasy tego „dorobku” (choćby jednej znaczącej wypowiedzi) nie odnotowały.
 
Prawdę mówiąc, Tomasz Poręba sprawia na mnie wrażenie takiej Joanny Kluzik-Rostkowskiej z zeszłorocznej kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego. Przy czym poprawka – z pozytywnym wskazaniem na panią Joannę Kluzik–Rostkowską, choć trudno mi to przez usta przechodzi. Otóż ta późniejsza szefowa PJN, a obecnie „polityczna harcowniczka” znalazła się na listach PO, wystawiając do wiatru swoją koleżankę-rozbijaczkę Elżbietę Jakubiak i pozostawiając ją na pejotenowskim lodzie – miała przynajmniej prezencję medialną.
 
Dlaczego więc Poręba, a nie np. Jacek Kurski, polityk wyrazisty, znający media jako mało kto (dzięki niemu Jarosław Kaczyński wygrał drugą debatę telewizyjną z Komorowskim, a poległ wcześniej po przygotowaniu go przez sztab) i  który na szefa sztabu nadawałby się chyba najlepiej (nawiasem mówiąc dla współautora „Nocnej zmiany” nominowanie Poręby musiało być niezłym policzkiem, i dlatego – według niektórych informacji – wyjechał do Brukseli)? Chyba komuś o to chodziło… Nie chcę być złym prorokiem, ale mamy chyba deja vu z ubiegłego roku. Już usłyszeliśmy, że PiS musi zwracać się ku wyborcom centrowym, choć na Boga takich nie ma – Polska podzielona jest pomiędzy zwolenników PO i PiS, i faktu tego nie zmienia zarejestrowanie 106 komitetów wyborczych. Pamiętamy aż za bardzo, czym skończyło się kokietowanie centrum w kampanii prezydenckiej. Sztab PiS z Kluzik-Rostkowską na czele doprowadził – było to łatwe przy traumie posmoleńskiej Jarosława Kaczyńskiego – do wycięcia z kampanii najważniejszych tematów: Smoleńska (co wygasiło budowaną społeczną wspólnotę, podobną do tej z Sierpnia 1980 r.), powodzi i tragicznej sytuacji społecznej i gospodarczej kraju. A więc najmocniejszych strzałów w kierunku Platformy i Komorowskiego. Zamiast tego oglądaliśmy żenującą wymianę zdań, zakończoną sądowym zwycięstwem PO, w kwestii prywatyzacji szpitali. Tematu, zważywszy na klimat po 10 kwietnia, całkowicie marginalnego.
 
Dziś zapowiada się powtórka z rozrywki
 
Odnoszę coraz częściej wrażenie, że komuś w najbliższym otoczeniu prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który - obok Jana Olszewskiego - jest dla mnie najbardziej wiarygodnym i uczciwym politykiem polskim, zależy by np. kwestia poszukiwania prawdy w sprawie tragedii smoleńskiej została zmarginalizowana. Może dlatego, że panowie tacy jak na przykład Jacek Sasin, który plącze się w swoich zeznaniach smoleńskich aż miło, robią dziś za bohaterów 10 kwietnia i bojowników o prawdę. I mają ponoć – piszę tekst przed zamknięciem list wyborczych PiS, ale zdziwiłbym się gdyby było inaczej zważywszy na objazdy „sasinowców” po Polsce w glorii walczących o prawdę o 10 kwietnia - zagwarantowane wysokie miejsca na listach wyborczych. A jednocześnie przedstawiciele rodzin poległych wystawiani są do Senatu i prawdopodobnie przepadną 9 października (kłania się ordynacja wyborcza).
 
W otoczeniu prezesa Kaczyńskiego prominentne miejsca zajmują doradcy przekonujący o konieczności stosowania miękkiej linii politycznej. Czy dlatego grana jest opcja porażki, by po kolejnej klęsce pozbyć się Jarosława Kaczyńskiego, czego próbkę mieliśmy już na kongresie PiS w Poznaniu? Pytań jest więcej…
 
A jednocześnie mamy popisy posła Antoniego Macierewicza, jako przewodniczącego zespołu parlamentarnego mającego wyjaśnić – według oficjalnej nazwy – katastrofę tupolewa na Siewiernym, głoszącego tezy o 15 metrach, uwiarygadniającego ruską narrację wydarzeń, ślepo wierzącego w prawdziwość zapisów czarnych skrzynek, FMS (no bo sprawdzany był w USA. A to że stało się to na wniosek Rosjan, i że w Redmond znajduje się jedynie ośrodek badawczo-rozwojowy producenta komputera pokładowego, który to producent robi obecnie duże interesy z Rosją to już dla niego „drobiazg”. Podobnie kwestia wiarygodności ATM, który w przeszłości został już złamany przez Chińczyków i Rosjan– też przewodniczącego AM zupełnie nie interesuje. Słowo daję, nie wiem co jest gorsze: prokurator Parulski mówiący na Siewiernym o „stronie radzieckiej”, czy przewodniczący Macierewicz głoszący o zamrożeniu samolotu na wysokości 15 metrów i twierdzący, w ślad za raportem Anodiny, że na Siewiernym był kokpit, choć w rzeczywistości była to przednia goleń z kawałkiem podwozia, niekoniecznie z Tu – 154M.
 
Pozostając przy Smoleńsku. Skandalem, w kontekście wyborczym i poparcia politycznego, jest całkowite ośmieszanie blogerskiego śledztwa obywatelskiego. Przyczyna wiadoma: blogerzy nie kalkulują politycznie, nie liczą na fotele sejmowe i dlatego stawiają prawdę o wydarzeniach z 10 kwietnia ponad wszystko. Nie kierują się, w odróżnieniu od chociażby AM, Sasina i spółki, kalkulacją. A gdy polityka idzie przed dążeniem do prawdy – to do prawdy nigdy się nie dojdzie. Stąd nie dziwi mnie brak odzewu przewodniczącego zespołu smoleńskiego na maile blogerów prowadzących śledztwo obywatelskie, czy nazywanie ich „oszołomami” przez red. Anitę Gargas. Normalka w świecie obłudy.
 
Aleksander Kwaśniewski apelował niegdyś do m.in. Ludwika Dorna i jego psa Saby, by „nie szli tą drogą”.
 

A więc drogi PiS-ie. Nie idź drogą bezbarwności politycznej, bezbarwności kampanijnej, promowania różnych Tomaszów Porębów i Jacków Sasinów, czy – co najbardziej tragiczne – zamiatania pod dywan sprawy Smoleńska i wsłuchiwania się w prorosyjską mantrę przewodniczącego Macierewicza. Nie rób tego, bo przegrasz. Przegrana zaś uruchomi operację usunięcia Jarosława Kaczyńskiego, która miała być już przeprowadzona w marcu br., następnie w kwietniu gdy mieli zginąć obaj bracia. Mimo niemrawej kampanii wyborczej nastroje – mimo, że wygaszane – na to nie pozwoliły. Teraz nic nie będzie stało na przeszkodzie. Tym bardziej, że kordon wokół Jarosława Kaczyńskiego jest bardzo szczelny i z żadną informacją nie można się przebić.  

Horse
O mnie Horse

href="http://www.krucjatarozancowazaojczyzne.pl/"><img src="http://krucjatarozancowazaojczyzne.pl/Baner_400x50_KrucjataRozancowa.jpg" alt="Krucjata Rozancowa za Ojczyzne" width="360" height="50" style="border: 0px;" />

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka